Czytając Błogosławieństwa -rozważania na IV tydzień zwykły 30.01 – 5.02.2011
„Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu.” natchnęło mnie do przemyśleń
Przemyśleń słów parę.
Jakoś ciągle wraca do mnie spotkanie, gdzie odpowiadaliśmy na pytanie co nam przeszkadza w dążeniu do bycia z Bogiem. Oczywiście wszystkie „banalne grzeszki” przeleciały przez głowę, ale najbardziej chyba było wyartykułowane lenistwo i chaos /nadmiar zajęć/, czyli czy mało czasu, czy dużo czasu to bez Boga zawsze źle. Tak sobie siedząc i myśląc to doszedłem do wniosku, że to twierdzenie można rozszerzyć na właściwie całą nasza działalność. Bez Boga właściwie w końcu wszystko się wichruje, nawet dobre z początku /pozoru ?/ działania. Chyba najjaskrawiej to widać w polityce, gdzie jakbyśmy poszukali w archiwach to perełki o nieodpowiedzialnym społeczeństwie, baranach, niewdzięczności itp. nie byłoby trudno znaleźć, a przecież większość uważała, że działa dla dobra ludzi. Z drugiej strony pewnie sporo znaleźlibyśmy przykładów niedoceniania jakiejś działalności, która jednak w konsekwencji przyniosła bardzo dobre rezultaty. Jak w tym wszystkim się nie pogubić? Dla nas katolików właściwie rozwiązanie jest jedno, być jak najbliżej Boga, bo tylko on może nam dać pewność, że podjęta decyzja jest słuszna i mimo przeciwności należy przy niej trwać /jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam?/. Ba nawet jak to zauważył bodajże prymas Wyszyński: jak masz coś zrobić to do pomocy szukaj ludzi którzy nie mają czasu, oni ci pomogą, bo ci co mają go za dużo na pewno nie pomogą, nawet dodatkowy czas Bóg załatwi jeżeli to będzie działanie w zbożnym celu. No a teraz jak to załatwić, żeby w tym naszym dziele była iskra boża? Ano dostałem od Teresy na ostatnim spotkaniu karteczkę /za co bardzo dziękuję/ z rozważaniami Adama Szewczyka. Przyrównuje on śmierć do tykającej bomby zegarowej. Zaś ludzie miotają się od ściany do ściany nie wiedząc co zrobić, a przecież jest saper który może ją rozbroić, stoi przed drzwiami naszego domu i czeka. Wystarczy wstać z wygodnej kanapy oderwać wzrok od szklanego ekranu podejść do drzwi otworzyć je na oścież i powiedzieć: Proszę Jezu wejdź, rozbrój bombę i daj mi życie wieczne. Tak więc i my powinniśmy z pokorą poprosić o uczestnictwo Ducha Świętego w naszych dziełach/dziełkach. No tak recepta prosta, ale jak wszyscy wiemy praktyka wygląda trochę inaczej. Coś nam w tym przeszkadza. I najbardziej utkwiło mi w głowie stwierdzenie jednej z grup że to po prostu „życie” nam przeszkadza. Z początku jakoś zabrzmiało to dziwnie, odruchowo człowiek chce zaprzeczyć, ale jak się głębiej zastanowić to faktycznie im bliżej chcemy być Boga tym dalej musimy się oddalić od „życia”. Od spraw codziennych, od wygodnych kanap, od zgiełku mediów, od natrętnych znajomych, od kłopotów mniejszych czy większych. Musimy pójść na swoją pustynię. Czyli paradoksalnie im dalej tym bliżej. No ale kiedyś trzeba wrócić z tej pustyni i znowu wrócić do „życia”, dalej człapać noga za nogą, rozwiązując dzień za dniem kolejne problemy. Czy będzie łatwiej …….? wątpię, a to za prawą tego fragmentu Biblii:
16 Do niewiasty powiedział: „Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą”.
17 Do mężczyzny zaś [Bóg] rzekł: „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść –
przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu:
w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie
po wszystkie dni twego życia.
18 Cierń i oset będzie ci ona rodziła,
a przecież pokarmem twym są płody roli.
19 W pocie więc oblicza twego
będziesz musiał zdobywać pożywienie,
póki nie wrócisz do ziemi,
z której zostałeś wzięty;
bo prochem jesteś
i w proch się obrócisz!”
Upraszczając sprawę do elementarnych pojęć możemy:
– iść bez krzyża (czyli właśnie tego naszego „życia”), odsuwając od siebie problemy, a uczestnicząc tylko w przyjemnych aspektach naszej doczesności albo;
– brać ten krzyż na kark i się męczyć.
Jaki sens jest się męczyć? No ja widzę tylko jeden powód, a właściwie lepiej powiedzieć wierzę w jeden powód, bo to taki wyznacznik jest czy ktoś wierzy czy nie wierzy, a mianowicie taki, że niosąc na karku ten krzyż to jestem pewien, że idę ścieżką szeroką co najmniej na dwie osoby i jak spojrzę w bok to na pewno będzie obok mnie kroczył mój Saper i nawet jak się potknę i upadnę to wyciągnie rękę i mnie podniesie.
Amen