23 LUTEGO 2014 VII niedziela zwykła
Dzisiejsze czytania: Kpł 19,1-2.17-18; Ps 103,1-4.8.10.12-13; 1 Kor 3,16-23; Mt 5,38-48
Wybrałam dzisiaj 3 wersety z czytań i Ewangelii dnia dzisiejszego:” Będziesz kochał bliźniego jak siebie samego.” „Mądrość bowiem tego świata jest głupstwem u Boga. „”Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują”.
Wróciliśmy z mężem z Ziemi Świętej i jeszcze wszystko jest takie żywe we mnie, dlatego chcę się podzielić swoimi przemyśleniami, tym bardziej że nasze pielgrzymowanie było oparte o 10 przykazań i 8 błogosławieństw, a to bardzo łączy się z tym, co dzisiaj chce do mnie, do Ciebie powiedzieć Bóg.
Jednym z etapów naszego nawiedzania miejsc świętych była góra Synaj. Po informacjach od przewodnika jak ma wyglądać wyprawa i z czym trzeba się zmierzyć, moja decyzja była „nie idę”. W środku było pragnienie drogi, ale świadomość własnej ułomności i rozum podpowiadał, że nie dam rady. Smutek w sercu, wyrzuty samemu sobie…w takich momentach trudno mówić o miłości do samego siebie. Tak było, ale…nagle przychodzi sms od siostry w wierze, że jest ktoś, kto bardzo potrzebuje modlitwy, jakiegoś wyrzeczenia, ofiary…Wiadomość przychodzi właśnie w tym dniu, nie wcześniej, nie później, a chwilę potem pojawia się myśl, że mogę iść, bo mam intencję, bardzo konkretną. Wyruszamy w środku nocy, najpierw autobusem, pod opieką wyznaczonych osób (jesteśmy na terenie Egiptu, a tu nie zawsze jest bezpiecznie). Docieramy do klasztoru Świętej Katarzyny – najstarszego z istniejących dzisiaj klasztorów chrześcijańskich. Znajduje się on w wąskiej dolinie Wadi al-Dajr u stóp Góry Świętej Katarzyny i góry Synaj. Stamtąd ruszamy, zaopatrzeni w latarki, na górę Synaj. Za nami, przed nami, idą ludzie, różnych narodowości, różnych wyznań, różni wiekiem, kondycją…idą oni, idziemy i my. Już na początku drogi mój mąż bierze mnie za rękę i tak już będzie do samego szczytu, przez całą drogę będzie szedł obok mnie, wspierał, podtrzymywał, dodawał otuchy 🙂 A droga nie jest łatwa. Ścieżka jest niezbyt szeroka, idziemy w ciemnościach, choć rozświetlają ją latarki, a także cudowne, gwiaździste niebo (tam wydają się być bliżej ziemi 🙂 Co parę kroków, po obu stronach drogi zatrzymują nas beduini, którzy proponują jazdę na wielbłądzie. Zwierzęta czekają leżąc przy drodze lub zachodzą nam drogę, kierowani przez natarczywych beduinów. Droga pnie się coraz bardziej w górę, miejscami jest bardzo wąska, pod nogami są kamienie, więc moja uwaga cały czas jest skupiona na odpowiednim stawianiu nóg. Chwilami brakuje oddechu, zalewa mnie pot (bo zgodnie z instrukcją ubrałam się na cebulkę). Gdy ciało odmawia posłuszeństwa przychodzi myśl, że osoba, w intencji której idę nie śpi tej nocy, bardzo cierpi, na duszy, na ciele i jutro czeka ją poważna operacja. Cóż znaczy moje zmęczenie wobec ogromu cierpienia tej osoby? Cóż znaczy ból moich nóg, kiedy mam męża trzymającego mnie cały czas za rękę i współczującego, gdy ona jest sama, ze swoimi myślami, obawami, strachem przed czekającym ją zabiegiem. Co jakiś czas zatrzymujemy się w „kawiarenkach beduińskich”, a raczej skleconych z czego się da budkach, w których znajdujemy ławy przykryte kolorowymi kilimami oraz beduinów proponujących gorącą kawę, herbatę, hibiskusa. To daje chwilę wytchnienia, ale cel jest jeden, dojść na wschód słońca, więc postoje nie trwają długo. Im bliżej szczytu, tym mniej wielbłądów, ale przybywa beduinów po obu stronach drogi, proponujących pomoc przy wejściu na szczyt. Dochodzimy do ostatniej kawiarenki, przed nami 800 kamiennych schodów, niższych i wyższych, które prowadzą na szczyt. Kolejne westchnienie za cierpiącą osobą, której intencję niosę, wsparcie męża i droga w górę. Nie mam siły patrzeć na boki, rozglądać się, skupiam całą swoją uwagę, by stawiać równo stopy na kolejnych kamiennych stopniach. Dochodzimy do szczytu 🙂 Jest jeszcze ciemno, ale wokół nas gromadzi się coraz więcej ludzi, każdy szuka dobrego miejsca, gdzie może choć trochę skryć się przed przenikliwym wiatrem. Teraz wszystkie ubrania się przydają, niektórzy zaopatrzyli się w ciepłe, beduińskie poncza. Stajemy z Jackiem za skalnym murkiem, przytulamy się do siebie i odmawiamy Modlitwę Pańską, a potem 10 przykazań. Tutaj czujemy ogromną bliskość Boga, On jest w nas, w ludziach wokół, choć ich nie znamy, w widokach, które za chwilę zaczynają się pomalutku odsłaniać. Na horyzoncie pojawia się czerwona poświata, ona jest wokół nas, wszędzie, tak jakby nas otaczała ze wszystkich stron. Przybywa kolorów, jest jaśniej, zaczynają się pojawiać skały, widok góry, którą zdobyliśmy. Znad doliny unoszą się chmury, któe wędrują w górę. Niesamowity widok, wrażenie, że Bóg jest w tym wszystkim, że to Jego dzieło, że On ogarnia nas wszystkich, tych na tej górze i tych na dole, cały świat. Że Jego mądrość jest najwspanialsza, że przekracza nasze wyobrażenie, że On jest Bogiem sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Wszystko przestaje się liczyć, tylko On jest najważniejszy. Chwała Ci Panie, że dałeś mi tą łaskę wejścia na górę, że tak jak Mojżesz mogę otrzymać od Ciebie to co najważniejsze, kierunek mojego życia. Twoje przykazania nie są zakazami, jak wielu mówi. One są błogosławieństwem dla mnie, obietnicą, że to Ty zatroszczysz się o wszystko, a do mnie należy tylko rzucić się w Twoje ramiona i pozwolić Ci przemieniać moje kamienne serce. Tu na górze wszystko ma swoją wymowę, wschodzące słońce, kamienne schody, wysokość, ludzie, którzy choć się nie znają, uśmiechają się nawzajem do siebie, niektórzy przyłączają do modlitwy. Tu pojawia się pewność, że jeden jest tylko Bóg, Ojciec wszystkich…który błogosławi każdemu, bez względu na pochodzenie, stan posiadania, kolor skóry, czy przekonania polityczne. On pokazuje miłość najdoskonalszą w osobie Jezusa, w tym jak kochał ludzi, jak żył pośród nich, jak każdego dostrzegał i w końcu jak wybaczył swoim wrogom. Przeżycia związane z osobą Jezusa, świętymi miejscami i śladami Jego stóp, to już kolejna historia, chyba na kolejny artykuł.
🙂 Ula