„Otrzymałeś swoje dobra…” ks. Mariusz Pohl
Pierwszy wniosek, jaki zwykło się wyciągać z tej Ewangelii jest taki, że biedni pójdą do nieba, a bogaci do piekła. Jest to bardzo wygodny sposób tłumaczenia sobie niesprawiedliwości społecznej: co prawda teraz mam źle, ale po śmierci będę miał dobrze. Człowiek czuje się zwolniony od wysiłku i dowartościowany nadzieją szczęśliwej przyszości. A jeśli dojdzie do tego wizja kary dla bogatych – to już nawet teraz czuje się zupełnie szczęśliwy. Przypowieść ta może więc działać jako swoiste opium, uśmierzające ból egzystencji w nędzy.
Czy jednak można posądzać Jezusa o tak niskie pobudki? Na pewno nie to miał na myśli. Badania biblijne wykazują, że Jezus zaczerpnął jedynie pewien znany ówcześnie motyw fabularny, aby tchnąć w niego nową treść i znaczenie. Idea tu zawarta przewija się przez całe nauczanie Jezusa i polega głównie na tym, że dobra materialne nie mogą być wartością absolutną, nie mogą zastąpić Boga. Powinny także być używane zgodnie z pewnymi etycznymi zasadami, czyli podporządkowane Bogu. Nigdzie w Ewangelii nie są potępione bogactwa same w sobie, a jedynie niewłaściwe ich użytkowanie przez bogaczy. Nie jest też gloryfikowana nędza, jako taka, lecz ubóstwo w duchu, albo lepiej – duch ubóstwa.
Na czym więc polega wina bogaczy? Na grzechu pychy i zbytniej pewności siebie, która rodzi się wtedy, gdy człowiek lokuje swoje nadzieje w materialnym dostatku. To właśnie bogactwa stają się dla bogacza gwarancją dobrego samopoczucia, źródłem sensu życia, ostatecznym celem wszelkich zabiegów i centrum uwagi. Bogactwo potrafi człowieka zagarnąć w niewolę, wydając na łup chciwości i nieopanowanego pomnażania dóbr. Potrafi oślepić, zamieniając w egostę, zapatrzonego tylko w swoją własność. Potrafi oszukać, obiecując spełnienie wszelkich zachcianek, ale za cenę rezygnacji z miłości i wieczności. Bogacz redukuje swoje aspiracje, pragnienia, poczucie własnej wartości i godności, tylko do zawartości swojego konta bankowego. Bóg, zbawienie, człowieczeństwo, miłość, głębia osobowości, nie mówiąc już o bezinteresowności czy poczuciu wdzięczności – dla bogacza nie istnieją. Dla bogacza bogiem jest pieniądz, celem życia – jego pomnażanie, a namiastką zbawienia – posiadanie.
Żebrak natomiast nie ma nic, poza chorobą i udręką. Oczywiście, nie jest to jeszcze żadna zasługa ani wartość godna zalecenia. Dopiero duch ubóstwa, czyli wewnętrzna wolność od żądzy posiadania, jest cnotą. Ewangelia nie mówi, że Łazarz taki był, ale jeśli został zbawiony, to dlatego, że po śmierci osiągnął to, na co przez całe życie był zdany: miłosierdzie i łaskę. On musiał pragnąć Boga, bo na nic innego nie mógł liczyć. Musiał wierzyć i ufać, bo bez tego jego życie nie miałoby żadnego sensu. Na tym polega duch ubóstwa i szczęśliwy człowiek, który nabywa go nie pod przymusem, gdy nic nie posiada, ale i wtedy, gdy mu się dobrze wiedzie.
Tak więc pośmiertny los obu bohaterów nie jest jakąś zemstą czy arbitralną karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją stylu i kierunku życia: kto inwestował w doczesność i materialność, musi się zadowolić tym, co one oferują, a więc tymczasowością, ograniczonością, śmiertelnością; kto nie mógł polegać na sobie i swym stanie posiadania, nauczył się polegać na Bogu – i nie zawiódł się.
Pozostaje jeszcze kwestia wyboru i odpowiedzialności. Sumienie, prawo moralne, życiowe doświadczenie, nawet mądrość literatury, jednoznacznie pouczają nas o konsekwencjach pychy, ułudzie bogactwa i nieuchronności śmierci. Nikt więc nie może tłumaczyć się niewiedzą. I jeśli ktoś tej przestrogi nie przyjmie, może mieć pretensje tylko do siebie. I do swojej głupoty, która zazwyczaj podąża tuż za bogactwem. Może więc warto cześć dóbr zainwestować w nabycie mądrości?
„Gdyby kto z umarłych poszedł do nich”
Wielu ludzi sądzi, jak ów bogacz z ewangelicznej przypowieści, że doświadczalny kontakt ze światem, w który wchodzą umarli, wpłynąłby w sposób zasadniczy na nasze życie. „Gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Chrystus przestrzega przed tym złudzeniem. „Jeśli Mojżesza i proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”.
Stopień dobroci człowieka zależy od tego, w jakiej mierze miłuje on dobro. Jeśli je kocha, nie potrzebuje żadnych dowodów, by dochować mu wierności. Jeśli zaś nie kocha, wówczas nawet tysiąc najbardziej przekonująch argumentów nie skłoni go do czynienia dobra.
Bogacz sądzi, że wiara i uczciwość życia oparte są na przekonywających dowodach. Prosi więc Abrahama, by tych dowodów dostarczył jego braciom, nie liczącym się z Bożym prawem, żyjącym jeszcze na ziemi. Abraham — ojciec wierzących — z własnego doświadczenia wie, że w świat wiary wchodzi się nie na zasadzie dowodów, lecz zawierzenia Bożemu słowu. Bracia bogacza znają słowo Boga przekazane przez Mojżesza i proroków, jeśli je jednak lekceważą, żadne dowody im nie pomogą. Cuda przemawiają jedynie do ludzi otwartych na mowę Boga.
Doskonałym potwierdzeniem tej przypowieści jest zachowanie faryzeuszy po wskrzeszeniu Łazarza. On na słowo Jezusa powstał z grobu — a oni mimo to nie uwierzyli w Chrystusa, a Łazarza postanowili z powrotem złożyć do grobu. Jest to zdumiewająca tajemnica „odporności” ludzkiego serca na działanie Boga. Biblia zwie to „zatwardziałością serca”, wobec której nawet Bóg stoi bezradny.
Dlaczego świadectwa dotyczące wartości moralno-religijnych z takim trudem docierają do nas? Odpowiedź jest prosta. Przyjęcie tych wartości pociąga za sobą konsekwentnie konieczność zmiany postępowania. Jeśli dowiadujemy się, że Mont Blanc jest wyższy o jeden metr niż dotychczas sądzono, to przyjęcie tej prawdy nie napotyka w nas na najmniejszy opór. Wysokość tego szczytu nie ma bowiem żadnego wpływu na nasze życie. Jeśli natomiast dowiadujemy się, że istnieje ścisły związek życia w bogactwie na ziemi z nieszczęściem po śmierci, to trzeba natychmiast otworzyć kieszeń dla ubogiego. Ponieważ jednak nie jest to takie łatwe — lepiej jest nie przyjmować do wiadomości prawdy o cierpieniu bogacza po śmierci. Nawet gdyby umarły przyszedł, to i tak utopionego w materializmie człowieka nie przekona o potrzebie zachowania ubóstwa. Chcąc to osiągnąć, musiałby serce jego wypełnić miłością dobra, a to jest poza jego możliwościami.
Rozmawiam z młodą matką spodziewającą się trzeciego dziecka. Zarówno mąż jak i teściowa, u których mieszka, domagają się stanowczo, by je usunęła. Pewnej nocy ma sen. Widzi piękne dziecko biegnące do niej z wyciągniętymi rączkami i wołające: „Mamusiu, nie zabijaj mnie”. Zbudziła się. Nie zasnęła do rana. Wiedziała, że to nie jest zwykły sen, to wezwanie sumienia. Upłynęło kilka dni. Poszła do ginekologa… Mimo takiego wyraźnego upomnienia uległa presji otoczenia. Nawet tak głębokie przeżycia nie są w stanie zapalić serca dobrem, jeśli ono nie jest podatne na umiłownie prawdy.
Ks. Edward Staniek
„Mam pięciu braci”
W przypowieści Jezusa o bogaczu i Łazarzu jest jeden szczegół pozwalający na dostrzeżenie ludzkiego odruchu w używającym życia bogaczu. Na ziemi nie dostrzegał on przymierającego głodem Łazarza, mimo że ten leżał u bram jego domu. Kiedy jednak znalazł się w otchłani i sam cierpiał z powodu wielkiego pragnienia, wspomniał sobie swoich pięciu braci, którzy żyli jeszcze na ziemi i wędrowali tą samą drogą co i on. Koniecznie chce ich przestrzec, by i oni nie dostali się na to miejsce strasznej męki. Prosi więc ojca Abrahama, by wysłał do nich Łazarza z upomnieniem.
Abraham uważa, że skoro mają Mojżesza i proroków, czyli Pismo Święte, powinno im to wystarczyć, a jeśli do nich nie dociera słowo Boga, to wszelka interwencja zmarłych na nic się nie przyda.
Stajemy tu wobec tajemnicy zamknięcia ludzkiego serca na wszelką mądrą argumentację. Chyba każdy człowiek z większym doświadczeniem życiowym przeżył gorycz bezradności, nie mogąc przekazać swojej mądrości innym, czasem bardzo bliskim. Gorycz tę przeżywają szczególnie rodzice nie mogąc zawrócić dzieci wędrujących drogą wiodącą ku nieszczęściu; przeżywają wychowawcy, czasem starsza siostra wobec młodszego rodzeństwa, mąż wobec żony, i odwrotnie. Taka bezradność boli i zastanawia. Do zaślepionego człowieka nic nie dociera.
Oto młoda kobieta. Męża posłała na drugi świat ugodziwszy go nożem w pijackiej awanturze. Odsiedziała kilka lat w więzieniu i tam nauczyła się zdobywać pieniądze. Żyje obecnie opływając we wszystko, choć jej wspólnicy raz po raz wędrują za kratki. Nie interesuje ją dziecko, kilka poczętych zamordowała, rozbiła rodzinę zabierając męża żonie i dzieciom ojca. Żyje na fali osobistych porachunków. Celem całego działania jest chęć zemsty. Dopiero gdy swoich wrogów unieszkodliwi, będzie mogła cieszyć się życiem w pełni. Słuchając tego typu wyznań człowiek stoi bezradny. Ma wrażenie, jakby się spotkał z obiektem zdalnie sterowanym. Żaden argument nie trafia, kobieta jest zdeterminowana do wędrowania taką a nie inną drogą. Nie chodzi o wydawanie na nią wyroków. Straszne są jednak oczy kogoś, kto skrzywdzi jeszcze wielu, zanim sam nie zostanie zniszczony przez mocniejszego do siebie. Chrześcijanina takie rozwiązanie jednak nie interesuje, bo to nie jest żadne rozwiązanie. To jedynie powiększanie na ziemi i w otchłani liczby ludzi nieszczęśliwych. Czy wszyscy bracia bogacza w przyszłości mają się spotkać z nim na dnie piekła? Czy nie ma szans, by uratować przynajmniej jednego z nich?
Podobne pytania nurtują również Amosa. Jakże konkretnie mówi on o bogaczach, którzy „leżą na łożach z kości słoniowej i wylegują się na dywanach /…/ fałszywie śpiewają przy dźwięku harfy /…/ piją czarami wino i najlepszymi olejkami się namaszczają”. Żaden argument do nich nie dociera. Bogactwo jest ich światem a egoizm najwyższą normą. Prorok dostrzega jedno wyjście. Utopieni w dobrobycie zostaną pozbawieni wszystkiego. „Teraz ich poprowadzą na czele wygnańców i zniknie krzykliwe grono hulaków”.
Pytanie jednak ciągle zostaje bez odpowiedzi. Czy tylko tak drastyczne środki mogą skutecznie przestawić człowieka z drogi zła na drogę dobra? Doświadczenie uczy, że nawet utrata wszystkiego nie zawsze uczy ludzi mądrości. Być może, że większość z nich zmądrzeje dopiero w otchłani, gdy dostrzeże właściwą hierarchię wartości i doświadczy potwornej męki wiecznego pragnienia. Bogacz z przypowieści Jezusa nauczył się mądrości dopiero po śmierci. Perspektywa to smutna.
Chrześcijaninowi jednak nie wolno zrezygnować z walki o człowieka. Jeśli nie trafiają słowa, to zostaje modlitwa i ofiara. Bóg ma klucze ludzkiego serca i może się nimi posłużyć, gdy ktoś w imię prawdziwej miłości jest gotów poświęcić swoje życie dla ratowania wędrujących błędną drogą. „Dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Zdanie to nie pozwala na bezradne opuszczenie rąk. Akcja ratowania grzeszników trwa i nie wolno z niej zrezygnować nikomu, kto razem z Chrystusem w niej uczestniczy. Bywa, że tonący sięgnie po rzucone koło ratunkowe w ostatniej sekundzie. Trud jego ratowania zostaje wówczas nagrodzony bogactwem jeszcze jednego życia.
Ks. Edward Staniek
Panie, spraw, abym nie szukał dóbr doczesnych, lecz podążał za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością (1 Tm 6, 11)
Liturgia dzisiejsza jest wezwaniem do rozważenia straszliwych następstw życia rozwiązłego i hulaszczego. W pierwszym czytaniu (Am 6, 1. 4-7) powtarzają się ostre upomnienia proroka Amosa, skierowane do bogaczy obfitujących w wygody i zbytek i nastawionych na wykorzystanie wszystkich przyjemności życia, jakie może ono zapewnić. Opisuje ich, jak wylegują się na tapczanach, jedząc, śpiewając i pijąc, nie troszcząc się wcale o swój kraj, który chyli się do upadku, i prorokuje: „Dlatego teraz ich poprowadzę na czele wygnańców, a zniknie krzykliwe grono hulaków” (tamże 7). Proroctwo spełni się po trzydziestu latach i będzie jedną z licznych lekcji, jakie daje historia w związku z upadkiem społecznym i politycznym spowodowanym przez rozkład moralny. A jednak wydaje się, że obecna cywilizacja dobrobytu niewiele zrozumiała w tej dziedzinie. Tym dobitniej nasuwają się doniosłe refleksje na dziś: życie zamknięte w ciasnych horyzontach przyjemności ziemskich jest samo przez się zaprzeczeniem wiary, bezbożnością, ateizmem praktycznym i związanym z nim brakiem zainteresowania dla potrzeb drugiego człowieka. Krótko mówiąc, jest ono drogą do zguby w czasie i w wieczności.
Ten ostatni aspekt wyjaśnia ewangelia (Łk 16, 19-31) przez przypowieść, która przeciwstawia życie hulaki życiu ubogiego. Na pierwsze wejrzenie bogacz wydaje się nie mieć innego grzechu, jak tylko nadmierne przywiązanie do zbytku i do dobrego stołu. Lecz zastanawiając się głębiej, zauważa się całkowity brak zainteresowania się Bogiem i bliźnim. Wszystkie jego myśli i troski zwrócone są do tego, „by świetnie się bawić” (tamże 19), całkowicie zapominając o biednym Łazarzu, który leżał u jego bramy zupełnie wyczerpany. I chociaż przypowieść nie mówi tego wyraźnie, łatwo można poznać w nim jednego z owych ubogich, którzy przyjmują z poddaniem swój los ufając Bogu. Dlatego, kiedy nadeszła śmierć, „aniołowie zanieśli go na łono Abrahama” (tamże 22), bogacz zaś został pogrążony w mękach (tamże 23). W rozmowie, która następuje między nim, dręczonym przez pragnienie, a ojcem Abrahamem, jest podkreślona nieodwracalna trwałość losu wiecznego, odpowiadająca zresztą postawie, jaką człowiek dobrowolnie wybrał żyjąc na ziemi. Kto uwierzył w Boga i Jemu się powierzył, w Nim będzie miał cząstkę na wieki; kto oddawał się przyjemnościom postępując tak, jakby Bóg nie istniał, pozostanie na wieki odłączony od Niego. Łatwo wywnioskować, że ubóstwo i cierpienie nie są znakami odrzucenia ze strony Pana, lecz środkami, którymi On się posługuje, by skłonić człowieka do starań o lepsze dobra i do pokładania nadziei w Bogu. A powodzenie i bogactwa często czynią człowieka zarozumiałym, lekceważącym Boga i dobra wiecznej to jakby pętla, która tłumi wszelki zryw do wyższych rzeczywistości.
Drugie czytanie (1 Tm 6, 11-16) nawiązuje dobrze do poprzednich, ponieważ zachęta, jaką się rozpoczyna, kontrastuje z nieumiarkowanym poszukiwaniem dóbr doczesnych. „Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy” (tamże 10), mówi św. Paweł już w pierwszych wierszach, i zaraz dodaje: „Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością…” (tamże 11). „Człowiek Boży” — kapłan, osoba poświęcona lub apostoł świecki — powinien wystrzegać się jakiejkolwiek chciwości pieniędzy, co bardzo gorszy nie tylko głęboko wierzących, ale i tym bardziej obojętnych. Został powołany, by troszczyć się o inne sprawy, walczyć „w dobrych zawodach o wiarę” i „zdobyć życie wieczne” (tamże 12) nie tylko dla siebie samego, lecz dla owczarni, którą Bóg mu powierzył. Został powołany, by służyć dobrom nie doczesnym, lecz wiecznym, „zachować przykazanie nieskalane” (tamże 14), przekazać bez uszczerbku dziedzictwo wiary i Ewangelii.
O Panie, Ty dochowujesz wiary na wieki i dajesz prawo uciśnionym i chleb głodnym, uwalniasz jeńców. Przywracasz wzrok niewidomym, podnosisz pochylonych, miłujesz sprawiedliwych. Strzeżesz przychodniów, chronisz sierotę i wdowę, lecz na bezdroża kierujesz występnych (Psalm 146, 6-9).
* O Boże mój, Boże mój, jakaż to niewypowiedziana męka dla mnie, gdy wspomnę, co się będzie działo w duszy, która tu na ziemi całe życie swoje otoczona była i pieszczona względami, przywiązaniem, usługami, szacunkiem, wygodami i przyjemnościami, gdy nagle w chwili śmierci ujrzy siebie zatraconą na zawsze, z jasnym poznaniem, że zatraceniu jej nigdy nie będzie końca! Wtedy już nie będzie w jej mocy zamykać oczy, jak to rozmyślnie czyniła za życia, na te prawdy wiary, które ją tam całą grozą oczywistej pewności przytłoczą. Zostanie odarta z wszystkiego, czym się lubowała, oderwana siłą od tych swoich rozkoszy, których ledwo, jak się jej będzie zdawało, zdążyła zakosztować! I słusznie tak jej się będzie zdawano — bo wszystko, co się kończy z tym życiem, jest jako oddech, który wychodzi z ust człowieka i znika.
O Panie! Któż to takim gęstym błotem zaślepił oczy tej duszy, że nie widziała tej otwartej przed nią przepaści, aż teraz dopiero, gdy już bezpowrotnie w nią wpadła? O Panie, kto jej tak zamknął uszy, że nie słyszała tego, co jej tyle razy mówiono o piekle i wieczności tej męki? O życie, trwające na wieki, o męko bez końca!…
O Panie Boże mój! Płaczę nad tym, że był czas, kiedym tych prawd nie rozumiała! Ale dzisiaj, gdy widzisz, Boże mój, jaką boleść czuję na widok tego mnóstwa dusz zaślepionych, błagam Cię, Panie, niech choć jedna z nich przejrzy! Choć jedną z nich oświeć, aby przez nią przejrzeli inni! Nie dla mnie to uczyń, Panie, bom tego niegodna, ale dla zasług Twego Syna! Wejrzyj na Jego rany i jak On odpuścił tym, którzy Mu je zadali, tak i Ty zmiłuj się i racz nam przebaczyć! (św. Teresa od Jezusa: Wołania duszy do Boga 11, 1-3).
O. Gabriel od św. Marii Magdaleny, karmelita bosy
Żyć Bogiem, t. III, str. 250